niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 8

Po tym jak dowiedziałam się o tym co się stało nie mogłam się długo pozbierać. Moje relacje z Cescem? Hm, oschłe. Nie mogłam mu zaufać a może inaczej, byłam na niego zła, że zostawił mnie i małą. A w ogóle nawet nie zapytał z tego wszystkiego czy będzie miał córeczkę czy synka. Ale wybaczam mu. Na pewno nadal jest w szoku po tym wszystkim. 

Czas płynął, dni leciały a termin porodu zbliżał się dużymi krokami. Już nie mogłam doczekać się tego momentu gdy wezmę moją córeczkę na ręce i ucałuje jej słodkie policzki. Imienia nadal dla niej nie miałam. Zastanawiałam się nad Lilianną, Julianną, Laią, Lią, Synnie czy Blancą, ale tyle tego, że nie wiedziałam jakie wybrać. Wszystkie bardzo mi się podobały.
Cesc wrócił do Barcelony po kilku dniach pobytu u mnie. Ja wróciłam do Cartageny i czekałam na poród. Nie wiedziałam czy będzie przy mnie wtedy. Chociaż bardzo bym tego chciała. 

Siedziałam u siebie i pakowałam swoje ciuchy do torby a potem ubranka dla małej. Musiałam sie przygotowywać już powoli, by później nie pojechać na porodówke bez niczego. Tyle tego spakowałam, że ledwo co zasunęłam walizkę. Ale u mnie to normalne. Zawsze wezmę kilka niepotrzebnych rzeczy ze sobą, by potem nosić dodatkowe kilogramy.
Już prawie skończyłam się pakować gdy do drzwi ktoś zapukał. Powoli doszłam do drzwi i otworzyłam je. Gdy go zobaczyłam miałam ochote od razu uderzyć go w twarz.
- Charlotte. 
- Wyjdź. Nie mam ochoty z Tobą rozmawiać kłamco! Mam Cie dośc. Nienawidzę Cię! Nie jesteś już moim bratem i nigdy nim nie byłeś! - wykrzyczałam wszystko głośno i złapała się za brzuch. Od razu poczułam ukłucie na dole a mój oddech był płytki i szybki.
- Charlotte, co się dzieje? - zapytał Gerard, który wyglądał na przestraszonego. Kurcze! Jeszcze przez niego musze zacząć rodzić?! Usiadłam na krześle oddychając tak jak uczyłam się w szkole porodowej. 
- Zrób chociaż tyle dla mnie i zawieź mnie do szpitala. Szybko! - krzyknęłam zwijając się z bólu. 

Po kwadransie dotarliśmy do szpitala. Od razu dostałam dobrą opieką. Zajęli się mną lekarze i pielęgniarki. Jednak to jeszcze chwile trwało. Leżałam sama na sali porodowej. Nikogo przy mnie nie było. Tak bardzo chciałam by chociaż ciocia lub Cesc byli ze mną. Gerard tylko ślęczał na korytarzu, ale nie robiło to dla mnie żadnego wrażenia.

                                                                - Gerard -

Sumienie dawało się we znaki. Pewnie wszyscy pomyślą, że go nie mam ani uczuć, ale mylą się. Mam uczucia. I wiem, zrozumiałem, że źle postąpiłem. Nie powinienem tak krzywdzić bliskich mi osób. Nie zasłużyli na to. W szczególności Cesc i Charlotte. Nie miałem innego wyboru. Udałem się ostatnio do Cesca by go przeprosić. Nie chciał mnie wpuścić do domu jednak gdy tak ślęczałem pod jego drzwiami wpuścił mnie i szczerze sobie porozmawialiśmy. Niby mi wybaczył, ale widziałem, że nie było to do końca szczere. Mimo wszystko coś ruszyło między nami. Teraz została mi jeszcze Charlotte.
Wiedziałem, że wróciła już do Cartageny, więc udałem się do domu gdzie pomieszkiwała. Zapukałem do drzwi i gdy otworzyła od razu wybuchnęła. 
- Charlotte. 
- Wyjdź. Nie mam ochoty z Tobą rozmawiać kłamco! Mam Cie dośc. Nienawidzę Cię! Nie jesteś już moim bratem i nigdy nim nie byłeś! - wykrzyczała mi to prosto w twarz. Poczułem ukłucie w sercu. Czułem, że źle zrobiłem ranić ją przy tym bardzo.
- Charlotte, co się dzieje? - zapytałem a ona była cała blada, siedziała na krześle i szybko oddychała. Zaczęła rodzić? Pomyślałem, nie wiedząc co robić.
- Zrób chociaż tyle dla mnie i zawieź mnie do szpitala. Szybko! - od razu zerwałem się i zabrałem ją i jej walizke i udaliśmy się do szpitala. 

Nie chciała mnie na sali. Wcale jej się nie dziwie. Chociaż chciałem jej jakoś pomóc. 
Wzięłam telefon i napisałem do Cesca:
/ Cześć. Słuchaj Cesc. Charlotte jest w szpitalu. Chyba zaczęła rodzić. Nic nie mówiła żeby Cie powiadomić czy coś, ale na pewno chciałaby abyś był przy niej teraz. /

Wysłałem i czekałem aż odpisze. Jednak nie zrobił tego. A może powinienem zadzwonić? Wtedy miałbym pewność, że wie o porodzie Charlotte. No nic. Może akurat przeczytał. Usiadłem na krześle i czekałem na jakąkolwiek wiadomość od lekarzy. Między czasie powiadomiłem naszą ciocie.

                                                                 - Cesc -

Jak zwykle tęskniłem za Charlotte. Dzwoniłem do niej chyba ze sto razy, ale w ogóle nie odbierała. Pewno coś się stało. No albo nie chce rozmawiać, albo nie może. No nic spokojnie. Bez nerwów.
Leżałem i oglądałem mecz Arsenalu gdy dostałem wiadomość. Pewnie Charlotte. Pomyślałem i wzięłam tel:

/ Cześć. Słuchaj Cesc. Charlotte jest w szpitalu. Chyba zaczęła rodzić. Nic nie mówiła żeby Cie powiadomić czy coś, ale na pewno chciałaby abyś był przy niej teraz. /

Co?! Charlotte rodzi?! Kurde! Od razu ubrałem się i pojechałem na lotnisko. Modliłem się, by mimo wszystko pomogło mi nazwisko i znalazło się dla mnie miejsce na najbliższy lot do Cartageny. 
Udało się! Akurat idealnie trafiłem.
Po kwadransie już wylecieliśmy. Tak bez bagażów. Plus, że zabrałem dokumenty i zamknąłem samochód.
Dobrze, że samolotem do Cartageny to chwila czasu. Złapałem pod lotniskiem taxi i od razu udałem się do szpitala. Wbiegłem do środka i szukałem sali gdzie leżała Charlotte. Wparowałem do środka, ale oczywiście zostałem zatrzymany.
- Pan dokąd?
- No jak dokąd? Do mojej Charlotte. Ona na pewno na mnie czeka.
- Nic nie wspominała żeby kogoś wpuszczać. Prosze wyjść.
- Nie wyjde! Jestem ojcem tego dziecka. Prosze mnie wpuścić. - zrobiłem maślane oczy i upadłem na kolana. No kurde musiała mnie ta wredna baba dopuścić do Charlotte. 
- Niech pan wstaje! Zaraz zapytam czy Pan może wejść.

Uf. Poszła. Oby Charlotte się zgodziła, bo jak nie to jej tego nie wybacze.

                                                               - Charlotte -

Czas leciał, ale nic się nie działo. Tylko wiłam się z bólu. Wiedziałam, że to boli, ale nie, że aż tak. Strasznie chciałam mieć kogoś przy sobie, ale nikogo nie było. Chociaż chwila. Usłyszałam chyba Cesc'a. Ale Cesc? Co on tu robi?

- Pan dokąd?
- No jak dokąd? Do mojej Charlotte. Ona na pewno na mnie czeka.
- Nic nie wspominała żeby kogoś wpuszczać. Prosze wyjść.
- Nie wyjde! Jestem ojcem tego dziecka. Prosze mnie wpuścić.
- Niech pan wstaje! Zaraz zapytam czy Pan może wejść.

Zaśmiałam sie poprzez łzy i pokiwałam głową twierdząco, by go wpuściła. Wbiegł od razu do sali i podszedł do mnie. Uśmiechnął się i musnął moje czoło. Nie czułam się już sama. Wiedziałam, że moge na niego liczyć. Usiadł na krześle obok mojego łóżka i złapał mnie za dłoń.
- Będzie dobrze. - szepnął i uśmiechnął się patrząc na mnie swoimi brązowymi oczami. - Teraz na pewno Was nie zostawie.
Wspaniałe uczucie. Uśmiechnęłam się bardziej i akurat wtedy krzyknęłam głośno z bólu. Ok, czułam, że się zaczęło na prawde. No mała czekała na pewno na tatę, by był z nami od początku. 

W środku nocy skończył się spektakl. Mała urodziła się duża i zdrowa. Cesc przeciął pępowinę i dostałam ją na ręce. Ucałowałam jej policzek poprzez łzy i spojrzałam kątem oka na Cesca czy czasem nie ma zamiaru mdleć. Jednak trzymał się dzielnie. Siedział i wpatrywał się w małą. Od razu było widać, że będzie jego oczkiem w głowie.

Gdy już ona i ja byłyśmy przebrane, zbadane itd leżałyśmy na sali gdzie nikogo nie było. Sala była duża, przytulna i tylko dla Nas. Cesc się postarał. 
- Mogę ją potrzymać? - zapytał nieśmiele a ja podałam mu malutką. Pierwszy raz trzymał ją na rękach. 



Wyglądali przesłodko. Śliny tata i śliczna Lilianna. Cesc stwierdził, że mała będzie nazywać się Lilianna Lia Fabregas. Nie mogłam napatrzeć się na ten widok. Cieszyłam się, że powoli wszystko się układa. Miałam nadzieje, że już tak zostanie na zawsze i będziemy szczęśliwą rodziną. 

                                                             - 2 tyg później -

Dogadałam się w końcu z Cescem. Postanowiliśmy wrócić do Barcelony i tam zamieszkać. Co do Gerarda na razie nic nie postanowiłam. Nie rozmawiałam z nim od czasu porodu. Dzwonił do mnie kilka razy, ale nie miałam ochoty ani go usłyszeć ani zobaczyć.
Cesc kupił nowy, większy dom i zabrał mnie wraz z Lilką do jej pokoju, który sam urządził. Gdy go zobaczyłam nie mogłam uwierzyć. Pokój był śliczny. Postarał się. Wszystko było idealnie urządzone a w rogu stał wymarzony wózek dla córeczki. 
Spojrzałam na niego i musnęłam delikatnie jego słodkie usta.
- Kocham Cię. - szepnęłam by nie obudzić małej. Cesc objął moją twarz w dłonie i pocałował mnie a potem złożył całusa na czole Lilki.
- Ja Was też bardzo kocham i nigdy nie przestane. 

4 komentarze:

  1. Jak piękny rozdział :*** Awww, wszystko zaczyna się powoli układać ... Dużo weny życzę :))) :***

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdjęcie Cesc'a! *-* Czytając to myślałam,że będzie mieć na imię Lia albo Juliannka tak jak sama wiesz gdzie. :D No,ale Liliannka też ładnie. *-* Dobrze,że Pikuś zmądrzał! oby było coraz lepiej. :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak słodkooo *..*
    Dobrze, że Pique sie ogarnął ;) no i Cesc jak do niej pędził ;d
    A te zdjęcie <3
    Po prostu rozpływam sie przy tej notce ;) oby więcej takich :*
    życze dużo weny kochana :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Awwwww <3 słodko ! Kurde ja to mam zaległości -,-
    reszte skomentuje pod koniec :))

    OdpowiedzUsuń